Beta: mariekoy oraz Patronuska.
Bez dłuższych wstępów, zapraszam na nowy rozdział.
Dla M.D. - bo wiem, że zawsze czekasz.
Dla M.D. - bo wiem, że zawsze czekasz.
* * *
* * *
Promienie słońca oświetlały twarze śpiącej pary. To właśnie z ich powodu obudził się mężczyzna. Podniósł się lekko na rękach i spojrzał z uwagą na żonę. W słonecznych promieniach wyglądała tak delikatnie, krucho – niczym anioł. Tak ją właśnie postrzegał – nie usłyszał przecież od niej ani jednego słowa skargi. Nie podnosiła głosu, nie kłóciła się z nim – mimo że nie traktował jej tak, jak powinien. Byli małżeństwem, lecz zachowywali się bardziej jak współlokatorzy. Jak znajomi, którym przyszło razem mieszkać. A przecież miał marzenie – odbudowę rodu Malfoyów. Marzył o synu – obdarzonym jego siłą oraz mądrością matki i córce, która byłaby jego małą księżniczką. Westchnął. Jak miał spełnić swoje pragnienia, skoro nie umiał przemóc w sobie obawy przed dotknięciem Hermiony? Bał się, że ją ponownie skrzywdzi. Że gdy pozwoli sobie na chwilę zapomnienia i szczęścia – los znów się o niego upomni.
Przeznaczenie to taka rzecz, która uwielbia mieszać ludzkie losy. I gdy wydaje się, że wszystko układa się idealnie – rozsypuje to, jak domek z kart. On wiedział o tym doskonale. Osiem lat temu jego życie przypominało idyllę. Wygrana II Bitwa o Hogwart, pokonany Voldemort i ukochana dziewczyna, zaakceptowana przez jego rodziców. W tamtej chwili wierzył, że ciemność odeszła na zawsze. Że najgorsze chwile zniknęły, pozostawiając bolesną przeszłość za sobą. Te pół roku, które nadeszły po drugim maja nadal stanowiło najlepsze dni w jego życiu. Był szczęśliwy – wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią i zatopić się w uczucie, które w nim zwyciężyło. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie jej przerażonej miny, gdy okazało się, że Slughorn połączył ich w parę na eliksirach. W dodatku wylosowali jeden z najtrudniejszych – Eliksir Rozpaczy. To właśnie wtedy, na szóstym roku spojrzał na nią inaczej – dostrzegł jej błysk w oku, gdy rozwiązywała zagadkę. Zmarszczkę pomiędzy brwiami, gdy coś ją trapiło. Delikatne przygryzanie wargi, gdy pochłaniała ją praca. Czuł jak gdyby po raz pierwszy na nią patrzył. Zniknęło uprzedzenie, spowodowane statusem krwi – pojawiło się zainteresowanie, a z czasem i fascynacja. Pamiętał każdą ukradzioną chwilę, spędzoną w jej towarzystwie. Z wroga stała się jego przyjaciółką, powierniczką, aż w końcu tą, którą obdarzył uczuciem. I co najważniejsze – rodzina ją zaakceptowała. Matki nie musiał przekonywać – pokochała Hermionę od razu. Narcyza widziała, jak wielki wpływ dziewczyna ma na jej syna – że dzięki temu uczuciu stał się innym człowiekiem. Lepszym. Lucjusz Malfoy potrzebował więcej czasu, by zaakceptować zmiany, jakie nadeszły w życiu jego syna. To była trudna walka, z historią wychowania Malfoyów – z tym, co wpajano każdemu pokoleniu – z ojca na syna. Czystość krwi miała być przeszkodą nie do pokonania – ale i to panna Granger wygrała. Udowodniła ojcu ukochanego pomyłkę w jego założeniach. A gdy wygrała z nim w szachy – był nią wprost oczarowany. Lucjusz nie przypuszczał nawet, ile czasu poświęciła dziewczyna by do perfekcji opanować tę grę. Ile godzin wykradła sennym marom – byle tylko mu zaimponować. Tak, Draco długo walczył o akceptację Hermiony nie tylko z rodzicami, ale i nią samą, by ta poznała prawdziwe oblicze jego rodziny.
Od najwcześniejszych lat życia był tylko on i rodzice. Stanowili zamkniętą symbiozę – nie dopuszczając do siebie nikogo z zewnątrz. Wbrew krążącej opinii – bardzo zresztą krzywdzącej – ojciec nigdy nie potraktował go klątwą. Nie zamykał go także w lochach, gdy coś przeskrobał. Nie – Lucjusz był wymagającym ojcem, ale i bardzo kochającym swojego jedynego potomka. Chciał być dla syna wzorem i autorytetem – co udawało mu się przez wiele lat. Dopiero powrót Czarnego Pana położył cień na ich relacji. Draco nie rozumiał fascynacji i przywiązania ojca do Śmierciożerców. Im więcej wiedział i widział, tym mniej rozumiał jak starszy Malfoy w to wszystko się wplątał. A później sam stanął w szeregach Voldemorta, zastępując ojca. Zrobił to z obawy o życie rodziców oraz Hermiony. Wiedział, że gdyby Czarny Pan poznał prawdę o łączącym ich uczuciu – wykorzystał by ją, by wszystko zniszczyć. Polowaliby na nią, jak na zwierzynę, a gdy udałoby się ją im schwytać, torturowaliby ją godzinami. Dlatego został mistrzem oklumencji – na równi z Severusem Snapem. I tak jak jego chrzestny – w imię miłości – stanął po stronie Dumbledore’a i Zakonu Feniksa. Jego najgorszym wspomnieniem z okresu wojny był moment, w którym Hermiona trafiła do Malfoy Manor. Wtedy jego koszmary stały się rzeczywistością. Widział ciotkę Bellatriks znęcającą się nad jego ukochaną i nie mógł nic zrobić. Nie mógł wykonać nawet jednego ruchu, by nie zdradzić siebie, jej, by nie ściągnąć katastrofy. Jedyne, co mógł uczynić, to pomóc im w ucieczce. To nie przypadek, że Potter tak szybko go wtedy rozbroił. Widząc teleportującą się Hermionę, czuł jak kamienny uścisk, ściskający jego serce, rozluźnia się, a on może wreszcie swobodnie oddychać.
Bezradność, jaką czuł w tamtej chwili będzie pamiętał do końca życia. Moment, w którym uświadomił sobie, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa ukochanej kobiecie był przerażający. Obiecał sobie wtedy, że już nigdy więcej nie będzie się tak czuł. Że już nigdy nie pozwoli skrzywdzić ukochanej. Że już nigdy nie pozwoli by działo się coś złego.
Westchnął cicho. Dziś znów, mocniej niż wcześniej, czuł oddech okrutnego losu na swoich plecach. Teraz skrzywdzony mógł zostać już tylko w jeden sposób. Już tylko Hermiona była jego słabością. Jego rodzice nie żyli od wielu lat, więc ich nikt nie mógł skrzywdzić. To dawna Gryfonka była jego przyszłością i gdyby coś jej się stało, to mrok pochłonąłby go doszczętnie.
* * *
„Stanął za nią i dotknął jej ręki. Dłoń uniósł wysoko i wskazał nią na rozgwieżdżone niebo.
- Widzisz ten trójkąt, stworzony przez te trzy gwiazdy? – wyszeptał wprost do jej ucha.
Skinęła lekko głową, trochę onieśmielona. Uwielbiała jego zapach. Czuć jego oddech na swojej skórze. Była pewna, że między nimi istnieje więź – magnetyczne przyciąganie. Był tym jedynym – mimo że tak długo nie chciała tego pojąć.
- To Altair, Deneb i Wega. Trzy najważniejsze gwiazdy, trzech gwiazdozbiorów – Orła, Łabędzia i Lutni. Ten fragment nocnego nieba jest bardzo ważny dla mojego rodu. Orzeł jest symbolem mężczyzn, a Łabędź kobiet. Zaś Lutnia to ich wspólna droga, małżeństwo i dzieci – objął ją mocno. Schował twarz w jej włosach, napawając się przez chwilę ich bliskością. – Zawsze, gdy będziesz daleko ode mnie, będę patrzył w nieboskłon i szukał Deneb. Od dziś będzie ona symbolizowała kobietę, którą kocham – moją narzeczoną. I patrząc na nią, zawsze będę myślał o Tobie.”
Uśmiechnęła się na myśl na to wspomnienie. To właśnie tamtego dnia Léon poprosił ją o rękę. Bez świadków, w zaciszu jej sypialni. I mimo że oficjalnie stanowili już parę narzeczonych – i to od dwóch lat – to dopiero był dla nich tym prawdziwym. Intymnym, pełnym miłości – Pansy zawsze marzyła o takich zaręczynach. Bez zbędnego afiszu, na którym zależało państwu Parkinson. To jej ojciec zmusił ją do zawarcia tej umowy. Jej ślub miał być początkowo tylko dobrym interesem dla obu stron. Umową, której podstawą była czystość krwi, wielkość majątku i podzielenie się wpływami we Francji i Anglii. Od pierwszego spotkania w oczach Caisse d'Acquin widziała zainteresowanie. Gdy go poznała, nie przypominała już uczennicy Hogwartu. 'Mopsica' wyładniała, zaczęła też bardziej dbać o swój wizerunek – duży wpływ na tę przemianę miała Isobell. Przyjaciółka zawsze powtarzała jej, że gdy tylko uwierzy w siebie, to będzie potrafiła zrobić wszystko. I tak się stało – a jej wewnętrzna przemiana nastąpiła wraz ze zmianami zewnętrznymi. I tak, brzydkie kaczątko dorosło i stało się pięknym łabędziem.
Pansy zaśmiała się cicho. Dłonią dotknęła medalionu, zawieszonego na szyi. Srebrny wisior z wyrytym na nim łabędziem – rodzinna pamiątka, którą dostała od Léona w przededniu powrotu do Londynu. Caisse d'Acquin wiedział, jak trudna to będzie dla niej podróż – zwłaszcza pogodzenie się z ojcem. Wiedział jednak, że kobieta nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby chociaż nie spróbowała podjąć tej próby. Przecież jak każda mała dziewczynka marzyła, że w dniu ślubu do ołtarza poprowadzi ją jej ojciec.
* * *
Słoneczne promienie wkradły się również do innej sypialni. Mężczyzna leżący na łóżku, pogrążony był w głębokim śnie. Jego żona stanowiła do niego kontrast – była bardzo blada. Jej czoło zroszone było kropelkami potu, a oczy opuchnięte i czerwone. Widać było, że cierpiała. Grymas bólu, który pojawił się na jej twarzy, skutecznie zmył poprzedni stan – smutku. Z ledwością podniosła się z łóżka i wstała. Czuła, że świat wokół wiruje. Oczy pokazywały rozmazany obraz. Ledwie udało jej się dojść do łazienki. Odkręciła kran i przemyła twarz chłodną, wręcz lodowatą wodą. Miała nadzieję, że to jej pomoże, orzeźwi i przywróci zdolność ostrego widzenia. Tak się jednak nie stało. Z całej siły oparła się o blat szafki i przyjrzała się swojemu odbiciu. Mimo zamazanego obrazu, widziała zaczerwienienia w okolicach oczu i nienaturalną bladość cery. W myśli dodała sobie również cienie i sińce pod oczami. Wyglądała okropnie. „Myślisz, że on kocha cię tak bardzo jak mnie? On kocha w tobie tylko to dziecko, które w sobie nosisz. Co możesz mu oferować, czego ja nie mogłabym mu dać?” Słowa Cho rozbrzmiewały w jej głowie przez całą noc. Poczuła silny ból, po czym zemdlała.
* * *
Obudził go hałas. Gdy spostrzegł, że leży sam w łóżku, usiadł zaniepokojony na łóżku. Niepokój wkradł się do jego serca i ścisnął mocno. Wstał szybko.
- Ginny! – jego krzyk rozniósł się po całym domu.
Odpowiedziała mu jednak cisza. Zaczął szukać więc żony. Znalazł ją w łazience – leżącą nieprzytomnie na posadzce, całą we krwi. Poczuł jak oblewa go zimny pot. Otulił ją kocem i wziął na ręce. W pośpiechu teleportował się do Świętego Munga. Harry Potter jeszcze nigdy w życiu nie bał się tak, jak w tej chwili.
* * *
Mała, srebrna płomykówka pojawiła się niespodziewanie w kuchni, przerywając śniadanie małżeństwu.
- Pani Granger-Malfoy jest pani pilnie wzywana. Chodzi o pani przyjaciółkę, panią Potter – patronus, zniknął od razu po wypowiedzeniu tych słów.
- Ginny... - wyszeptała zdenerwowana Hermiona. Jej twarz zbladła, a w oczach odbił się strach. Odstawiła kubek z kawą i w pośpiechu przyszykowała się do wyjścia. - Przekaż proszę Ronowi, że coś stało się z jego siostrą – i nie czekając na odpowiedź męża, teleportowała się.
* * *
Otarła łzy i wyszła z gabinetu. Po cichu weszła do sali, w której leżała Ginevra. Kobieta przed paroma minutami wybudziła się z narkozy, której użyto podczas operacji. Potter leżała na łóżku i beznamiętnym wzrokiem wpatrywała się w okno. Na dźwięk otwieranych drzwi spojrzała w ich stronę. Widziała zbliżającą się do niej bladą przyjaciółkę.
- Hermiona? – wyszeptała. Jej głos podszyty był strachem. Czuła, że kobieta nie przyszła do niej z dobrymi wieściami.
- Ginny… – zbliżyła się do niej i usiadła na krzesełku, obok łóżka, kładąc swoją dłoń na jej. - Nastąpił krwotok wewnętrzny. Twoje dziecko… ono było martwe… Odkleiło się łożysko i nie byliśmy w stanie utrzymać ciąży. Trafiłaś do nas za późno, by móc go uratować – po policzkach spływały jej łzy. – Tak mi przykro… – z jej ściśniętego gardła, nie mogły wydobyć się żadne inne słowa.
Spojrzała na Ginevrę. Jej wzrok był pusty, a po policzkach spływały łez. Nagle z gardła wydobył się zduszony krzyk. Krzyk zranionej kobiety. Kobiety, która w jednej chwili utraciła marzenia i miłość nienarodzonego dziecka. Hermiona przytuliła ją mocno, płakały wtulone w siebie.
* * *
- Ona nie chciała nikogo widzieć – kobieta starała się go opanować. Namacalnie mogła czuć jego ból. Tak samo jak Ginny był zrozpaczony po starcie ich dziecka.
- Ale ja jestem jej mężem!
- Ona zwłaszcza Ciebie nie chce teraz widzieć… – wiedziała, że rani go tymi słowami, ale była to prawda. Kobieta nie chciała go widzieć. Wręcz wymusiła na przyjaciółce zakaz, by nie wpuszczać Pottera do sali, w której leżała.
- Idź do domu. Może jutro pozwoli się komuś zbliżyć – położyła mu rękę na ramieniu. – Tak będzie najlepiej. Poza tym, musisz być teraz dla niej oparciem. Ona nie może cię widzieć, nie w takim stanie – spojrzała na niego z uwagą.
- Dobrze. Ale jutro tu wrócę – i wtedy będzie musiała mnie wpuścić! – ból w jego głosie odbijał się od szpitalnego korytarza.
* * *
Hermiona wyszła ze szpitala. Kolejny dzień zmierzchał, pozwalając nocy na jej panowanie. Ciemność pochłaniała jasność, by nad ranem – ustąpić jej jak zawsze. Krótki krąg życia, mijający każdego dnia, na który mało kto zwracał uwagę. Jak życie i śmierć. Westchnęła cicho. W pracy nie umiała znaleźć sobie miejsca. Ginny spała po podanym eliksirze Słodkiego Snu. Przynajmniej na chwilę jej wycieńczony organizm mógł odnaleźć ukojenie. Nagle dostrzegła postać męża idącego w jej stronę. Draco bardo rzadko odwiedzał ją w pracy – po porannym patronusie wiedział jednak, że musiało się coś stać poważnego. I złego, skoro kobieta nie skontaktowała się z nim przez cały dzień. Podszedł do niej, a ona przywarła do niego.
- Co się stało? Co z Potter? - objął ją i poczuł, jak zaczyna płakać w jego koszulę.
- Ginny straciła dziecko... - kolejna fala szlochu wstrząsnęła nią.
Malfoy był zszokowany informacją, którą usłyszał. Wiedział, że los lubi drwić z ludzi, odbierając im to, co kochali najbardziej. Lub dając niewyobrażalne szczęście... Zawsze jednak myślał, że to co go spotkało stanowiło karę za jego czyny z przeszłości. Ale z Potterami miało być przecież inaczej – los powinien im wynagrodzić każdą złą chwilę, zwłaszcza Harry'emu.
Przeznaczenie potrafiło igrać z nimi, jak ćma z ogniem. On marzył o dziedzicu, który udowodniłby że nazwisko Malfoy może znaczyć coś dobrego, ale nie potrafił przemóc się by móc urzeczywistnić to marzenie. A Wybraniec, to pragnienie spełnił – i właśnie utracił... Tak, los nie zawsze sprzyjał tym, którym powinien.
* * *
Kobieta krzyknęła i przebudziła się. Cała dygotała, a jej klatka piersiowa unosiła się szybko. Łapała powietrze, tak, jak gdyby zostało jej zabrane na jakiś czas – i dopiero teraz oddane. Podciągnęła nogi do siebie, dotykając czoła kolanami i oplatając je dłońmi. Zaczęła delikatnie się kiwać, próbując się uspokoić.
- Co się stało? – dopiero głos męża wyrwał ją z otępienia.
Spojrzała na niego ze smutkiem. Jej głos ugrzęzł jej w gardle i zamiast niego z oczu popłynęły łzy.
- Śniła Ci się Ginny, prawda? – poczuła jak silne ramiona męża ją obejmują.
Napięcie zniknęło i poczuła, jak jej ciało odzyskuje równowagę. Draco miał rację – po raz kolejny śniła jej się rozmowa z rudowłosą. Nie było chwili, w której nie myślałabym o niej i tragedii, jaka ja spotkała. Zwłaszcza, że pani Potter znajdowała się w szpitalu od kilku dni, i nadal nie pozwalała nikomu zbliżyć się do siebie. Przede wszystkim nie chciała widzieć Harry'ego. Gdy tylko mąż się do niej zbliżał – ona wpadała w szał. Rzucała wszystkim, co wpadło w jej ręce. Jego odwiedziny były jedynym momentem, gdy kobieta odzyskiwała siłę. Przez pozostały czas siedziała apatyczna, wręcz bezruchu, wpatrzona wciąż w jeden punkt za oknem. Hermiona bardzo chciała jej pomóc, ale nie umiała. I ta bezradność ją męczyła najbardziej....
- Nie myśl teraz o niej. Musisz odpocząć, inaczej się wykończysz. Ona teraz bardzo potrzebuje Twojej pomocy i wsparcia. A tylko z tobą normalnie rozmawia – ciepły oddech otulił skórę na jej szyi.
Poczuła, jak mocniej ją do siebie przytula, pozwalając koszmarom opuścić ich sypialnię.
* * *
- Proszę – odpowiedziała zdecydowanym głosem.
- Pani Granger-Malfoy jest pani pilnie potrzebna w sali 113 – młoda asystentka była wyraźnie zdenerwowana.
- Dziękuję – wstała z miejsca i szybko ruszyła we właściwe miejsce. Do pokoju, w którym leżała jej przyjaciółka.
Gdy dotarła na miejsce ujrzała rozhisteryzowaną rudowłosą, która okładała pięściami Wybrańca.
- Ginny, proszę pozwól mi sobie pomóc. Jestem Twoim mężem! – Harry próbował ją uspokoić.
- Nie chcę cię znać! Wynoś się stąd! – usłyszał tylko w odpowiedzi.
- Nie chcę żebyś przechodziła przez to sama – spróbował ją objąć, lecz go odepchnęła.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła histerycznie.
Nagle jej wzrok padł na stojącą w drzwiach przyjaciółkę.
- Hermiono, błagam cię zabierz go stąd – w jej oczach pojawiły się łzy.
Granger-Malfoy skinęła tylko głową. Podeszła do mężczyzny i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Będzie lepiej jeśli teraz stąd pójdziesz. Później do ciebie zajrzę – odezwała się cichym, spokojnym głosem.
- Ale… ja...
- Tak będzie najlepiej – dla niej i dla ciebie – uśmiechnęła się do niego blado i popchnęła w stronę drzwi. Gdy wyszedł, podeszła do przyjaciółki i ją objęła.
- Cii... już dobrze... już go nie ma – głaskała kobietę po głowie, próbując ją uspokoić. Ta ją jednak złapała mocno na rękę. Hermiona popatrzyła na nią z uwagą.
- Błagam cię trzymaj go z daleka ode mnie. Niech tu nie przychodzi! Nie chcę go widzieć! – jej spojrzenie wyrażało ból.
- Ale to twój mąż. On też teraz cierpi, nie powinnaś go odtrącać...
- Proszę. Zrób to dla mnie… – zacisnęła mocniej uścisk, a jej w głosie słychać błaganie.
- Dobrze. Poproszę go, żeby tu nie przychodził – na twarzy Ginny po pierwszy od wielu pojawił się lekki uśmiech.
* * *
Hermiona krążyła po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Widać było, że targają nią silne emocje. W końcu weszła do kuchni, by nalać sobie wody. Sięgnęła po szklankę i zwilżyła usta. Jej myśli ciągle jednak zaprzątała jedna sprawa. Sytuacja w jakiej znalazła się Ginny źle na nią wpływała. Starała się być silna przy przyjaciółce, wśród pracowników, a także i w domu. Nie chciała, by Draco widział jej łzy. By nie uznał ją za słabą, irytującą kobietę... Poczuła, jak nogi robią się jej miękkie. Osunęła się na podłogę. Czoło oparła o kolana, a szklankę odstawiła na posadzkę. Przez jej ciało przeszła fala smutku, sprawiając że drżała. Zdradzieckie łzy uciekły spod jej powiek, skapując na podłogę. Nie była w stanie dłużej chować tego bólu w środku. Nagle poczuła, jak ktoś obejmuje. Uniosła twarz i napotkała spojrzenie szarych źrenic. Widziała w nich troskę i zakłopotanie. Tak, Malfoy martwił się stanem, w jaki wpadła jego żona. Gdy widział jej łzy, czuł bezradność – zwłaszcza w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Wiedział, że nie może jej pomóc, próbował więc choć trochę złagodzić jej ból. Usiadł na podłodze obok niej, przyciągając ją do siebie.
- Płacz ile tylko chcesz, jeśli tylko to przynosi Ci ulgę – odgarnął zabłądzony kosmyk jej włosów i ucałował w czoło. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – objął ją jeszcze mocniej.
Poczuła ciepło i bezpieczeństwo od niego płynące. I to było ważniejsze niż wszystkie wyznania miłości.
* * *
- Przeszkadzam? – zapytała słodkim tonem głosu.
- Oczywiście, że nie, zapraszam – wpuścił ją do środka.
Cho ucałowała go w policzek i weszła. W salonie, na stoliku porozrzucane były zdjęcia Harry'ego i Ginny. Zakończenie Hogwartu przez dziewczynę. Ich wspólne wakacje nad morzem i kolejne w górach. Fotografie, upamiętniające wspólne Święta, urodziny, imieniny i inne uroczystości. Ruchome obrazki z ich zaręczyn i ślubu. Tak, każdego dnia je oglądał, zastanawiając się, czemu jego żona tak się zachowuje. Skąd u niej taka zmiana? Czemu zbudowała między nimi ten mur, odgradzając i odpychając go od siebie. Ciągle, bez końca analizował wszystkie ich wspólne chwile, próbując poznać odpowiedzi na trapiące go pytania. Poczuł dotyk dłoni na swojej ręce.
- Wiem, że to dla ciebie trudne. Dla Ginny także – i może właśnie – odpychając ciebie, próbuje pomóc sobie? Za bardzo przypominasz jej o wszystkim, co utraciła? – uśmiechnęła się lekko. – I ty może powinieneś to uszanować i usunąć się w cień? – spojrzenie ciemnych utkwiło na jego twarzy.
- Ja chcę jej tylko pomóc…
- Wiem, ale tak będzie lepiej – zacisnęła mocniej swoją dłoń na jego – musisz mi po prostu zaufać. Wiem, co mówię.
- Może masz rację.
- Oczywiście, że tak. Dlatego zabieram cię stąd – spacer dobrze ci zrobi. Idź się przebrać, a ja tu trochę posprzątam – wypchnęła go z pokoju.
Potter wyszedł, a ona zaczęła składać fotografie. Zgarnęła je jednym ruchem ręki i wrzuciła je do pudełka, leżącego pod stołem. I gdy już miała je zamknąć, jej wzrok przyciągnęło pewne zdjęcie. Rude włosy kaskadą loków spływały po jej plecach, upięte tylko na jednym boku srebrną spinką. Koronkowa sukienka podkreślała jej kształty i ukrywała niedoskonałości – jednym słowem wyglądała przepięknie. W lewej dłoni trzymała bukiet białych róż, zaś lewa trzymana była przez wpatrzonego w nią mężczyznę. Od tamtego dnia już nie narzeczonego, a męża. Ich twarze wyrażały bezgraniczne szczęście i miłość. Cho Chang w przypływie zazdrości porwała zdjęcie. Była wściekła – to zdjęcie odzwierciedlało wszystko to, o czym ona marzyła. Ślub z ukochanym mężczyzną, właśnie tym z fotografii. Tak, los zadrwił z niej okrutnie – w chwili, gdy zrozumiała, czego tak naprawdę szukała i pragnęła – już zostało jej odebrane. Wyrzuciła podarte zdjęcie i usiadła w fotelu, oczekując na przyjście pana domu.
- Gotowy? – uśmiechnęła się do niego promiennie, gdy tylko wszedł do pomieszczenia.
Skinął twierdząco.
- Chodźmy więc – złapała go pod ramię i wyszli.
* * *
Granger-Malfoy szybkim krokiem szła korytarzem. Kończyła właśnie obchód i swój dyżur. Na koniec pozostawiła sobie pokój przyjaciółki, która tego dnia miała opuścić szpital. Weszła do środka, kobieta była już ubrana i kończyła się pakować.
- Jak się czujesz?
Potter spojrzała na nią. Jej twarz wyrażała bezgraniczny smutek. Mimo, że wielokrotnie pytała i prosiła Hermionę o wyjaśnienie dlaczego to właśnie jej przytrafiła się ta tragedia, to i tak nie umiała tego zrozumieć. Pojęcie „przedwczesne odklejenie się łożyska” znała już na pamięć, zresztą tak samo i jego pełną definicję. Mimo to nadal nie znała odpowiedzi na najważniejsze pytanie – dlaczego właśnie ona? Dlaczego to ona straciła Jamesa?
- Sama widzisz – odpowiedziała cicho.
Zapadła niezręczna cisza.
- Harry po ciebie nie przyszedł?
- A widzisz go gdzieś tutaj? Nie. Najwidoczniej nie ma ochoty odebrać żony ze szpitala – powiedziała wzburzonym tonem. – I dobrze. Bo ja nie chcę go widzieć! - założyła torbę na ramię i zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Myślę, że po prostu nie mógł przyjść. Może jest zajęty? Ta sprawa z Montague nadal spędza im sen z powiek – Granger-Malfoy próbowała ją uspokoić.
- Zajęty jest pewnie nią – powiedziała cicho, niemal szeptem.
Hermiona domyśliła się, że miała nie usłyszeć tych słów, dlatego też ich nie skomentowała. Zaskoczyły ją tylko i obiecała sobie, że za jakiś czas dopyta, kim była tajemnicza 'ona'.
- Poczekaj na mnie chwilę, dobrze? Kończę właśnie dyżur, więc tylko się przebiorę i odprowadzę cię do domu – uśmiechnęła się lekko.
- Nie musisz tego robić.
- Wiem, ale chcę – kobieta wyszła z sali.
I gdy po paru minutach wróciła, przyjaciółka już na nią czekała.
- Możemy już iść. Przepraszam, że tak długo mi zeszło.
- Nic się nie stało – Ginny odeszła od okna i jak w letargu zaczęła iść za Hermioną.
* * *
Kobieta zamknęła drzwi za przyjaciółką. I odetchnęła. W całym domu panowała cisza, co dla niej było ukojeniem. Nie musiała już przed nikim udawać. Nie chciała przebywać wśród ludzi, by ci okazywali jej współczucie, czy litość. To ona straciła dziecko i nikt, kto nie przeżył tego samego, nie mógł wiedzieć, jaki ból czuje. Jak trudno jest jej żyć ze świadomością, że ta kruszynka, którą nosiła pod sercem nigdy nie będzie mogła chodzić, pytać, uśmiechać się. Że jej wymarzony synek nigdy nie przybiegnie i nie przytuli się, mówiąc 'mama'. Nie będzie jaj dane patrzeć jak dorasta. Pojedyncza łza uciekła, spływając po jej policzku. Otarła ją i weszła do kuchni. Nalewając wody do szklanki, jej wzrok przykuło podarte zdjęcie. Szklanka wyślizgnęła się z jej dłoni, rozbijając się o podłogę. Szklane kawałki leżały na podłodze, zaczęła je więc szybko zbierać. Kilka z nich boleśnie zraniło jej dłonie, ale ona nie czuła bólu. Wyrzuciła kawałki, a wyjęła podartą fotografię. Na podłodze zaczęła ją składać, jak gdyby miała do czynienia z puzzlami. Po mimo mieszanki łez i krwi, udało się jej złożyć ją w całość. Brakowało tylko jednego kawałku – ich trzymających się dłoni. Jej ciało po raz kolejny wstrząsnęło się pod wpływem fali łez. Patrząc na podarte ślubne zdjęcie zrozumiała, że jej obawy były prawdziwe. Harry zawsze kochał Cho. A ona miała być tylko środkiem, lekiem zapomnienia. Tylko że dał się zmanipulować jej rodzinie i wzięli ślub. Później zaszła w ciążę i pojawił się kolejny powód, dla którego musiał zostać – z poczucia obowiązku. Jednak teraz, po stracie dziecka, mógł odejść. I to zrobił. Nawet nie przyszedł po nią do szpitala. W amoku poderwała się i pobiegła do sypialni. Otworzyła szafę i zaczęła wyrzucać rzeczy męża. Nie chciała, by to on pierwszy powiedział 'odchodzę'.
* * *
Mężczyzna biegiem wracał do domu. W myślach zaś klnął na siebie straszliwie. „Kurwa! Jak mogłem jej to zrobić? I to teraz? W takiej chwili? Idiota! Kretyn!” – wyzywał się. Powód jego zachowania był prosty. Będą na spacerze z Cho, nie zwrócił uwagi na mijający czasy. Rozmowa z przyjaciółką pomogła mu chociaż na chwilę się odprężyć i zapomnieć o tym wszystkim, co go ostatnio spotkało. Zapomniał jednak jeszcze o tym, że właśnie tego dnia jego żona została wypisana ze szpitala. Nie zdążył jej odebrać, mimo że nie chciał by wracała sama. A musiała. Gdyby się teleportował, trwałoby to tylko chwilę – różdżkę zostawił jednak w domu. Mimo upływu lat i nabywaniu doświadczenie, teleportacja bez użycia różdżki nadal stanowiła dla niego problem. Dobiegł do domu i wszedł do środka. Przy drzwiach stały dwa duże kufry, na których siedziała rudowłosa.
- Ginny przepraszam… – machnęła dłonią, nie pozwalając mu dokończyć.
- Tu są twoje rzeczy, powinny być wszystkie. Weź je i wyjdź. Zniknij wreszcie z mojego życia – głos się jej łamał, ale mimo to był silny i ostry jak brzytwa.
Każde słowo, które wypowiedziała sprawiało im ból. Wstała i odsunęła się lekko do tyłu. Cała jej postawa krzyczała, by wyszedł. By zostawił ją wreszcie samą. Słowa, które padły z jej ust, raniły go. Nie wiedział, co ma zrobić. Nie rozumiał jej zachowania. Widział, że ogromnie przeżywa ona stratę dziecka. Ale on był przecież jego ojcem – on też przeżywał stratę syna. Zrobił krok w przód, próbując ją dotknąć. Nie pozwoliła mu na to.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła ze wściekłością.
Uniosła głowę i popatrzyła na jego twarz. Był zły, smutny – widać było, że targają nim emocje.
- Proszę cię zostaw mnie i wyjdź – zobaczyła zrezygnowanie na jego twarzy.
- Jak sobie życzysz – odwrócił się i wziął rzeczy – Ale ja wrócę Ginny. Wrócę, bo nie zrezygnuję z ciebie. Nigdy – spojrzał na nią po raz ostatni i wyszedł.
Ona zaś zamknęła drzwi i zaczęła płakać...
* * *
* * *
Rozdział bardzo emocjonujący :) Bardzo dużo się działo.
OdpowiedzUsuńNiewyobrażalnie podobały mi się momenty, kiedy Draco i Hermiona byli razem... To było takie urocze! <3 Mogłabym czytać o tym godzinami!
Z drugiej strony, oprócz zadowolenia, czuję współczucie. Ginny spotkało wielkie nieszczęście. Nie mogę wiedzieć, jak się czuje, ale jestem świadoma, że spotkała ją ogromna tragedia. I jeszcze Harry... Cóż, to wielkie niedopowiedzenie, więc mam nadzieję, że Harry'emu uda się odzyskać serce ukochanej.
Po przeczytaniu tego rozdziału jestem także wściekła na Cho. Nienawidzę jej i mam nadzieję, że kiedyś spłonie w piekle (lub w solarium - nieważne, byleby stała się jej krzywda). To, co zrobiła z tym zdjęciem... Brak mi słów. Ja nie byłabym zdolna do zniszczenia czyjejś pamiątki z tak pięknego dnia. Nawet, jeżeli byłoby to zdjęcie mojego ukochanego...
Rozdział bardzo mi się podobał! ❤ Jest świetny c;
Życzę weny i czasu!
Pozdrawiam serdecznie,
Feltson
Twoje komentarze zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy. To zaszczyt mieć taką czytelniczkę!
UsuńCo do Ginny - Harry - Cho - na tej linii jeszcze będzie iskrzyć. I jeszcze długa przed nimi droga to osiągnięcia szczęścia.
Pozdrawiam ciepło!
Cudowny blog. Mam nadzieje ze w kolejnych rozdziałach pojawi sie ten Mounti cos tam. Czy jakoś tak. Przeczytalam wszystkie rozdziały. I bardzo podoba mi sie fakt, ze rozwijasz kilka wątków a nie tylko Hermiony i Draco. Czekam na kolejny z wielka niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę,
MadzikM
Sami bohaterowie nie pozwalają mi o sobie zapomnieć, dopominając się uwagi. :)
UsuńMam nadzieję, że wena mi dopisze i niedługo pojawi się nowy rozdział. :)
Wreszcie jestem i komentuję :)
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały i bardzo emocjonujący. Z jednej strony szkoda mi Ginny, a z drugiej nie potrafię zrozumieć Harry'ego, a szczególnie tego, dlaczego nawet nie spróbował wszystkiego wyjaśnić...
W gruncie rzeczy cieszę się, że Draco wspiera Hermionę w tych trudnych chwilach. Mam nadzieję, że ich relacja się wzmocni i wreszcie blondyn doczeka się syna :)
Czekam na dalszy ciąg, życzę czasu i weny do pisania
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Starałam się jak najlepiej opowiedzieć o emocjach, które towarzyszyły tu bohaterom.
UsuńDraco został poważnie zraniony i to wydarzenie rzutuje na wszystkim, co robi i jak się zachowuje.
Pozdrawiam!
Jedno z lepszych opowiadań jakie czytałam! Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że zamierzasz kontynuować opowiadanie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zaglądam tu ciągle od kiedy tylko zaczęłam czytać wykreowana przez Ciebie historię. Nie mogę doczekać się ciągu dalszego. Twoje opowiadanie jest niebanalne i intrygujące. Mam nadzieję, że je dokończyszy,ja w każdym razie, dopóki definitywnie nie powiesz nie będę czekała.
OdpowiedzUsuń