I zgodnie z obietnicą - oto pierwszy rozdział historii Dramione.
Będę wdzięczna za wszystkie podpowiedzi, sugestie - każde słowo - także i te krytyczne będą bardzo mile widziane!
Zapraszam do czytania i komentowania. :)
* * *
* * *
* * *
Usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać kasztanowe włosy, które po chwili niedbale związała w kitkę. Nie chciała by przeszkadzały jej w pracy. Jej wzrok przykuła ramka ze zdjęciem, stojąca na komodzie. Wzięła ją do ręki. Na fotografii przedstawiona była młoda para. Ona i Draco w dniu ślubu. Pobrali się dokładnie miesiąc temu. Ale ani razu się jeszcze nawet nie pocałowali - nie licząc tego wymuszonego pocałunku po złożonej przysiędze. Praktycznie wcale się nie widywali. On zawsze wstał wcześniej od niej i wracał często dopiero, gdy już spała. Aż dziwne, że dzielili wspólną sypialnię i łóże - raczej to, że spali w jednym łóżku, na dwóch jego krańcach. A była przecież taka szczęśliwa, gdy poprosił ją o rękę. Ich zaręczyny wywołały szok w magicznym świecie. Wszyscy przecież pamiętali ich dawne relacje – to jak ciągle się kłócili, jak blondyn obrażał dziewczynę. Ich awantury, obelgi były kwintesencją tamtych dni, tamtego świata – arystokrata czystej krwi i mugolaczka, potocznie zwana przez Ślizgona szlamą. Nieliczne tylko grono wiedziało, że pod koniec nauki w Hogwarcie zostali parą. I że dla niej to były najszczęśliwsze chwile w życiu, do momentu aż pewnego dnia on odszedł, łamiąc jej serce. Tyle nocy i dni wtedy przepłakała. To właśnie wtedy obiecała sobie, że udowodni wszystkim na co ją stać. Że będzie jeszcze lepsza, niż dotąd. I tak też się stało. Rzuciła się w wir nauki i pracy. I odniosła sukces – najpierw została najmłodszym uzdrowicielem w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga, a rok temu została szefową Oddziału Urazów Pozaklęciowych. Po II Bitwie o Howgwart wróżono jej wielką karierę w Ministerstwie Magii – oferowano jej nawet urząd Sekretarza Dyrektora Departamentu Tajemnic. Uważano, że byłaby idealna na tym stanowisku. Ona jednak odmówiła. Nie chciała udzielać się w życiu politycznym. Dostała również propozycję objęcia Katedry Transmutacji od Dyrektor McGonagall, ale tu także odmówiła. Nie potrafiła wrócić do Hogwartu. Nie mogła. Jak wrócić do miejsca, w którym jej serce rozpadałoby się każdego dnia? Które przesiąknięte było wspomnieniami o Nim? Wybrała więc Świętego Munga – tam czuła się potrzebna. Całe dnie przesiadywała w Klinice, dbając najlepiej jak umiała o każdego pacjenta. Była lubiana i szanowana. Wielu starało się zdobyć jej serce, ale ona była niedostępna. Swoje serce podarowała już przecież parę lat temu innemu. I kiedy on zjawił się po siedmiu latach nieobecności, jej uczucia do niego powróciły ze zdwojoną mocą. Silniejsze niż kiedykolwiek. I wtedy on poprosił ją o rękę. Niespodziewanie. Zgodziła się od razu, a powinna odmówić i odesłać do stu diabłów za to, co jej zrobił, jak potraktował w przeszłości. Tylko jej głupie serce wyrwało się przed szereg wypowiadając te trzy litery, jedno słowo - “tak”. Nadal go kochało... I marzyło o tym od tylu lat o tym. Ale trzeba uważać o co się prosi. Spełnione marzenia nie zawsze przynoszą ze sobą szczęście…
* * *
- Hermiona! – odwróciła się na dźwięk głosu przyjaciółki.
Uśmiechnęła się na widok rudowłosej. Tylko jej oczy nadal skrywały smutek.
- Ginny! Tak się cieszę, że cię widzę! – pocałowała ją w policzek. – Usiądźmy! – wskazała ręką ławkę, stojącą niedaleko. – Miałaś się nie przemęczać! – skarciła przyjaciółkę.
Ta zaś tylko pogłaskała się po dobrze widocznym już brzuszku. Była w czwartym miesiącu ciąży i wprost promieniowała szczęściem.
- Wiesz dobrze, że nie lubię bezczynności! – obie zaczęły się śmiać.
- Cieszę się, że się w końcu mogłyśmy się spotkać – uzdrowicielka spojrzała ciepło na swoją towarzyszkę.
- Ja też. Miałam tak w ogóle do was dzisiaj wpaść wieczorem.
- Do nas?
- Do ciebie i Draco. Chciałam porozmawiać o prezencie ślubnym dla Rona i Lavender. Przecież za dwa tygodnie jest ich ślub! To ostatni moment żeby coś wymyślić!
- Masz rację. Pomyślę nad tym dzisiaj.
- Czy to nie zdumiewające, że w przeciągu roku wszystkie trzy pozakładałyśmy rodziny?
- Tak… To niesamowite… – w jej głosie słuchać było jednak nutę smutku.
Piwnooka spojrzała na nią z uwagą. Już chciała zapytać co się dzieje, gdy usłyszała głos męża:
- Ginny wszędzie cię szukałem! Miałaś wyjść tylko na chwilę! Już myślałem, że coś ci się stało! – Harry podszedł do kobiet.
- Kochanie nie musisz się o mnie martwić. Jestem przecież pod opieką najlepszej i najmądrzejszej czarownicy naszych czasów, która dodatkowo jest jeszcze uzdrowicielką! – uśmiechnęła się do niego.
- Wybacz Hermiono moje maniery! Przecież się z tobą nie przywitałem! Ale wiesz dobrze jaka jest twoja przyjaciółka – nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu, a przecież teraz powinna dużo odpoczywać! – ostatnie słowa wypowiedział z czułością.
- Rozumiem troskę młodego tatusia, ale Ginny dobrze dba o siebie i dziecko. Nie ma się o co martwić. – uśmiechnęła się – A teraz wybaczcie, ale muszę już iść.
- Ale mam nadzieję, że pamiętasz o jutrzejszym spotkaniu u Lavender? Namów Draco, żeby z tobą przyszedł. Ja tego swojego gbura też ze sobą wezmę – przytuliła się do ukochanego.
- Postaram się – pomachała im i skręciła w dróżkę.
Chciała, żeby Malfoy z nią poszedł, ale on prawdopodobnie się na to nie zgodzi. Od dnia ślubu nawet jej nie dotknął. Traktował jak zupełnie obcą osobę. Więc dlaczego on się z nią ożenił? Dlaczego? Nie zabiegała przecież o to. Po to, żeby ją gnębić do końca życia swoją obcością? Żeby we własnym domu czuła się jak więzień? Więzień samotności, bólu, cierpienia… Potrząsnęła głową. Nie chciała myślami sprawiać sobie niepotrzebnie bólu. Musiała być silna. Musiała mu udowodnić, że zniesie wszystko – nawet jego zachowanie. Nagle na jej drodze pojawił się Draco. Przystanęła zdumiona. Nie spodziewała się, że go teraz spotka. Przez ostatnie dni widywała go tylko w nocy, gdy spał. A ona wtedy budziła się i patrzyła na niego. On też zatrzymał się. Był przekonany, że ona będzie jeszcze w pracy. Zastanawiał się, dlaczego się z nią ożenił. Chciał odbudować potęgę swojego rodu – to było jedno z jego marzeń, ale jak miał tego dokonać, gdy się nawet do niej nie zbliżał. Oświadczył się jej pod wpływem impulsu. Przecież była zupełnie inna niż ta, którą znał… Już nie była tą, której uśmiech dawał mu nadzieję. Wydoroślała, dojrzała, rozkwitła. Wtedy w Hogwarcie była dla niego wszystkim. To z jej powodu zaczął szpiegować współpracowników Voldemorta. Przekazywał Zakonowi Feniksa każdą informację, którą zdobył. Wtedy liczyło się tylko by wygrali wojnę i by mógł wreszcie, bez przeszkód, być z tą którą wybrało jego serce. Ale los okrutnie z niego zadrwił. Dał kochankom pół roku szczęścia, by rozdzielić ich na długie lata. Gdy wrócił wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jej oczy, by zrozumiał, że ona wciąż go kocha. A on potrzebował tego uczucia, jak powietrza. Uwierzył w tamtej chwili, że tylko ono może go uratować. I właśnie wtedy poprosił ją o rękę. Nie przypuszczał, że się zgodzi, a jednak wypowiedziała “tak”. A potem nie umiał tego wszystkiego odkręcić. Machina poszła w ruch. Nadszedł dzień ceremonii i ona stała się jego żoną. Stała się częścią jego zamkniętego życia. Od dnia ślubu unikał jej. Wstawał wcześnie rano i przychodził późno w nocy. Ona najczęściej wtedy już spała. A on czasem siadał obok niej i patrzył na nią. Widział jej ból, ślady pojedynczych łez na policzkach… Wszystko przez niego. Ale nie usłyszał od niej jeszcze ani jednego słowa skargi… Tak właśnie wyglądało ich małżeństwo naprawdę – wiecznie ciche i nieobecne. Tylko w oczach innych – przyjaciół, sąsiadów, współpracowników – uchodzili za szczęśliwych. W milczeniu wrócili do domu. Była Gryfonka od razu poszła do kuchni i szybko przyrządziła coś do jedzenia. Nałożyła obiad na talerz i postawiła go przed mężem.
- Smacznego – powiedziała cicho i wróciła do sprzątania w kuchni.
Znów pomiędzy nimi zapanowała cisza. Cisza, której tak nie znosiła.
- Draco… – odezwała się cicho i odwróciła w jego stronę.
- Tak, Hermiono? – odłożył sztućce i spojrzał na nią z uwagą.
Ona też się przecież prawie wcale do niego nie odzywała. Tak jakby sama chciała stać się niewidzialna. Patrzył na nią z uwagą, a ona miała wrażenie jakby za moment miała się rozpłynąć pod samą siłą spojrzenia jego stalowych oczu. Jakby miała zatonąć w ich szarości.
- Mam do Ciebie prośbę… Czy mógłbyś pójść ze mną do Rona i Lavender? Przyjdą wszyscy. To ostatnie takie spotkanie przed ich ślubem… – miała opuszczoną głowę, gdy wypowiadała te słowa.
Nie chciała widzieć jego reakcji. Bała się, że jej odmówi.
- Przecież jestem Twoim mężem, więc nawet nie powinnaś pytać.
- Dziękuję. – powróciła do przerwanego zmywania.
- Hermiono?
- Tak?
- Dlaczego nie jesz obiadu?
- Zjem później – usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła.
Blondyn podszedł do szafki i wyjął z niej talerz.
- Nałóż sobie i usiądź do stołu. Rzadko kiedy jesteśmy razem w domu o tej samej porze, a już zwłaszcza w porze posiłków – sam był zdziwiony swoimi słowami i reakcją.
Ale czuł, że właśnie tak powinien postąpić.
- Dobrze – przytaknęła głową.
I choć zastanawiała się, dlaczego tak zrobił, nie zapytała go głośno o to. Nie chciała zepsuć tej chwili. Usiadła naprzeciwko niego i już po chwili wspólnie jedli posiłek.
* * *
* * *